wtorek, 29 lipca 2014

Autostopowe Migawki z Hiszpanii

Po upływie tygodnia w hotelu pakujemy się, sprzątamy własny pokój i wyruszamy dalej. Carmen co prawda proponuje nam byśmy zostali dłużej, ale byliśmy już zmęczeni lenistwem i siedzeniem w jednym miejscu. Wymieniamy się kontaktami do siebie i żegnamy się życząc sobie powodzenia. Ona życzy nam bezpiecznej podróży, a my jej rozkwitu świeżo przejętego interesu.

W piekielnym upale doszliśmy na wylotówkę. Ledwie opuściliśmy hotel, a już byliśmy spoceni i śmierdzący. Po krótkiej chwili łapiemy na stopa młodą parę jadącą bezpośrednio do Walencji. Nie zależy nam jednak na tym by wjeżdżać do dużego miasta. Przewidujemy od razu problemy z wydostaniem się z niego i prosimy by zostawili nas na jakimś tam zjeździe dziesięć kilometrów przed Walencją.

Dziś uważamy, że każda z tych decyzji byłaby zła. Wysiedliśmy tak, że teoretycznie staliśmy na wjeździe na autostradę. W praktyce jednak było tak, że nic tamtędy nie jeździło.
Samochód pojawiał się raz na dobrych kilkanaście minut. Za każdym razem wyglądał jak zbawienie, ale i za każdym razem mijał nas bez mrugnięcia okiem.

 Po godzinie czekania na nie wiadomo co w tamtym miejscu dostrzegliśmy w krzakach na drodze dwa szkieleciki. Zapewne lisa lub kuny. Choć nie było to wcale zabawne w ramach histerycznej głupawki przyszło nam do głowy, że to również byli autostopowicze, którzy całkiem dosłownie – zapuścili tam korzenie.

Nie chcąc podzielić ich losu ogarniamy swoją pozycję na mapie i ruszamy przed siebie. Jakaś mniejsza droga ma prowadzić do wsi nieopodal.  Wieś, o której istnieniu wyczytaliśmy na mapie była piętnaście kilometrów dalej.  Jeśli zastanawiacie się czy w drodze do niej udało nam się kogoś złapać, to odpowiedź brzmi: „NIE” i ze względu na pisownie wielkimi literami, chyba nie potrzebuje dokładniejszych wyjaśnień.
Gdy tylko na swojej drodze znajdujemy pierwszy sklep rzucamy się na niego jak rekin na krew! 


Ekspedientka bez słowa podaje nam wodę. Nawet nic nie musieliśmy mówić. Najwyraźniej było widać to, jak bardzo byliśmy spragnieni. Gdy już się nawodniliśmy i zaczęliśmy na powrót  myśleć racjonalnie postanowiliśmy coś zjeść. Kupujemy więc bułki i smarowidło. Płacimy i rozsiadamy się w cieniu sklepu.
Po posiłku praktycznie od razu łapiemy stopa kilka miejscowości dalej.



Naszym kierowcą jest Rumun. Facet jest w porządku. Opowiada o swojej ojczyźnie. Jego zdanie na jej temat jest bardzo dwubiegunowe. Na jednym końcu stawia gospodarkę i polityków – nie muszę chyba dodawać, że to co o tym mówi jest na minus? A z drugiej strony zachwala przyrodę i krajobrazy swojego kraju – i tu z kolei nie szczędzi plusów.

Potem schodzi na temat Hiszpanów. Chyba ich nie lubił bo nawyzywał ich od złodziei. Opowiedział nam o
kilkunastu kradzieżach, których podobno był świadkiem. Ale ten fragment rozmowy nie należał do najprzyjemniejszych.

Gdy usłyszał o tym, że kierujemy się do Barcelony wyszedł z propozycją, że nas tam zawiezie.  Oczywiście jeśli mu zapłacimy. Skubaniec nawet z biednymi autostopowiczami ukręcił by interes, no!
Rzecz jasna odmawiamy i zdajemy się na własne siły.  Nie zawiodły nas one tamtego dnia. Stopa łapaliśmy co prawda na krótkie odcinki, ale ciągle jechaliśmy, a to liczy się najbardziej.

Noc zastała nas w miasteczku, w którym akurat była fiesta. Jak pech to pech. Jak rozbić się na dziko w miejscu gdzie wszyscy są pijani? Odeszliśmy na koniec miasta i podjęliśmy ostatnią próbę wyjechania z niego. Nieudolną – rzecz jasna. Potem przyszło nam do głowy włamanie się na nieczynne pole namiotowe, ale zrezygnowaliśmy.

Skończyła nam się woda. A na naszej drodze stał akurat budynek straży pożarnej... no tym to wody nie brakuje! Poprosiliśmy więc o trochę kranówki. Dostaliśmy. Porozmawialiśmy chwilę ze sobą. To byli bardzo sympatyczni ludzie. Zapytali co nas tam sprowadza i gdzie zmierzamy z tymi wielkimi plecakami. Odpowiedzieliśmy zgodnie z prawdą, że szukamy jakiegoś odosobnionego miejsca, sprawiającego chociaż pozory bezpieczeństwa, w którym moglibyśmy przetrwać noc w namiocie. Efektem tej rozmowy było największe nieporozumienie w naszej historii...ale o tym przeczytacie w kolejnym wpisie ;)




Z uwagi na braki fotografii zdjęcia wyprzedzają nieco temat wpisu. Jeśli jednak ciekawi Was gdzie w Hiszpanii nie da się żyć bez kurtek - poczekajcie cierpliwie do kolejnej notki ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz