Dojeżdżamy na miejsce i...
...odkrywamy jak wielkie nieporozumienie zaszło!

dając po sobie nic poznać. Pożegnaliśmy się, gość odjechał, a my usiedliśmy na krawężniku, połapaliśmy się za głowy i na prawdę – nie mieliśmy pomysłu co dalej...
Miejsce, w które nas zawiózł swoją klasą graniczyło niemalże z Beverly Hills! Większość budynków na tamtym osiedlu stanowiły hotele, których gwiazdek nie sposób było zliczyć. Co tu dużo mówić... równo przystrzyżona trawka, kolorowe klomby i rzeźby na każdym kroku. Nie wspominając już o policji patrolującej to miejsce co pół godziny.
Dostaliśmy cośmy chcieli. Było za miastem i z dala od trwającej fiesty. Było nad morzem i dzięki patrolom policyjnym – było bezpiecznie. Żyć, nie umierać!
Zarówno mi jak i Adasiowi chce się spać. Wypatrujemy w miarę osłonięty skrawek ziemi obok jakiegoś dużego agregatu. Uznajemy go za najlepsze z możliwych miejsc i bierzemy się za rozstawianie naszego domu.
Miejsce jest poza zasięgiem morskiego przypływu i w zasięgu oka z ronda nieopodal. Niestety. Musimy jednak zaryzykować. Liczymy więc na to, że po prostu nikomu nie przyjdzie do głowy, że ktoś postanowił w tym miejscu się przespać w namiocie. Rozbicie go tam było bardzo nietypowym pomysłem, więc istniało prawdopodobieństwo, że nikt poza nami na to nie wpadnie.
Układamy się do snu i po chwili pogrążamy w nim bez reszty.
Śpimy sobie spokojnie do momentu kiedy przez nasz namiot przechodzi fala deszczu. Dosłownie! Było cicho, troszkę głośniej, a na końcu jakby ktoś zaczął nasz namiot z węża ogrodowego oblewać! Zrywamy się i próbujemy ogarnąć to co się dzieje. No strach z namiotu wyjść! Woda uderza o niego z taką siłą, że jesteśmy całkiem zdezorientowani.

żadnej gwałtownej burzy. Po prostu o pierwszej w nocy włączyły się ... zraszacze. A wiecie co w tym jest jeszcze bardziej zabawne? To, że w promieniu pięćdziesięciu metrów, te obok których rozbiliśmy namiot były jedynymi. Tak więc znów wszystko mieliśmy mokre i śmierdzące.
Znacie takie niezbyt ładne powiedzonko – „Jak nie urok to sr... przemarsz wojsk radzieckich”? Cała akcja ze zraszaczami zaowocowała tym, że odrobinkę je edytowaliśmy i do tej pory używamy sformułowania: „Jak nie sadzawka to zraszacze.” Tych, którzy nie wiedzą o jaką sadzawkę chodzi odsyłam do wcześniejszych wpisów.

niepotrzebnych spojrzeń osób trzecich, ale zapłaciliśmy haracz w postaci spania w jednej wielkiej kałuży.
Cały kolejny dzień mija nam w drodze, bez większych przygód. To był zwyczajny dzień autostopowicza. Pogoda bezustannie znęcała się nad ludźmi zmieniając ich kolor skóry na o wiele ciemniejszy. Temperatura dochodziła do 40 stopni. Świat zdawał się być po prostu wielkim piekarnikiem rozgrzanym do czerwoności.
Co rusz na stopa łapiemy ludzi pochodzących z Armenii, Gruzji, Rumunii, Bułgarii albo Ukrainy. Widocznie sporo ich zamieszkuje wschodnie wybrzeże Hiszpanii. Wszyscy są raczej w porządku. Choć przyznaję się, że jeden napędził nam stracha. Nie codziennie w końcu jeździ się kradzionym samochodem, prawda? Stacyjka była rozwalona a auto było odpalone na styk. Kierowca natomiast był spalony bardziej niż Bob Marley.
Później udaje nam się złapać ciężarówkę, która jedzie aż do Barcelony. Kierowca pochodził z Rumunii i chyba od dawna był w trasie. Dlaczego? Dlatego, że takiego bałaganu jaki panował w jego samochodzie nie widziałam nigdzie wcześniej ani później. My nie znaliśmy jego języka, a on nie mówił po angielsku. Wykorzystaliśmy więc okazję i przespaliśmy kolejne dwie godziny.
Gdy wysiedliśmy przyznałam się do tego, że spanie w mokrym namiocie pozostawiło ślad w postaci dopadającej mnie gorączki i problemów z przełykaniem śliny. Nie było to coś czego nie da się wytrzymać, ale nie należało też do najprzyjemniejszych rzeczy.

dojedziemy tam najwcześniej kolejnego dnia, więc jedynie odbijamy w jego kierunku. Dojeżdżamy do miasteczka Berga leżącego jakieś pięćdziesiąt kilometrów od granicy Andory.
Gdy wysiadamy z samochodu przeszywa nas dreszcz. O ile godzinę wcześniej klęliśmy ile sił na piekielną temperaturę, tak tam myśleliśmy, że zamarzniemy. Temperatura osiągała w porywach 13 stopni powyżej zera. Taki spadek temperatury w połączeniu z moim przeziębieniem to prawdziwy szok termiczny.
Właściwie nie potrafię zrozumieć nas samych. Wtedy byliśmy zaskoczeni, ale właściwie czym? Powszechnie wiadomo, że w górach jest o wiele zimniej, a przecież Andora leży w Pirenejach. W Berdze już można było odczuć obecność tych gór najzwyczajniej w świecie.
Ludzie byli ubrani od stóp do głów w ciepłe rzeczy, a my – zorganizowaniu inaczej – trzęśliśmy się z zimna w krótkich spodenkach. Robiąc przy okazji za miejscową atrakcję. Podjęliśmy decyzję o szukaniu hostelu, ale wszystkie okazały się być zbyt drogie. Ludzie kierowali nas z miejsca do miejsca. Zaprowadzono nas nawet do tamtejszych księży, ale wciąż wyglądało na to, że noc przyjdzie nam spędzić na tym zimnie. Ktoś kazał nam iść na policję i pytać o przytułki dla bezdomnych. W akcie desperacji posłuchaliśmy jego rady. Co prawda mieliśmy świadomość, że raczej nie uda nam się kimnąć w przytułku bo z prawnego punku widzenia nie jesteśmy bezdomni, ale mieliśmy nadzieję, że ktoś zdoła pomóc rozwiązać nam ten problem. I tak też było.

Tłumacz Google zrobił prawdziwą karierę podczas naszej rozmowy. Stróże prawa obdzwonili wszystkie możliwe placówki celem znalezienia dla nas skrawka podłogi, a gdy otrzymali odmowę spojrzeli na nas i poinformowali, że zawiozą nas do banku, w którym będziemy mogli się przespać.
Wybałuszamy oczy i nie wierzymy w to co słyszą nasze uszy. Jak to w banku? Przecież to niemożliwe!
Policjanci po chwili dodają, że jest to miejsce, w którym są bankomaty. I nie są one na zewnątrz tylko we wnętrzu budynku. Dają nam wizytówkę z bezpośrednim numerem telefonu na ich dyżurkę i odwożą nas – naprawdę – do banku. Obiecują, że przez tą jedną noc żadem patrol policji nie będzie się czepiał co do naszej obecności w tamtym miejscu. W razie jakichkolwiek kłopotów mamy powoływać się na nich i dzwonić pod podany przez nich numer...
Wyszli z bardzo ludzkiego założenia, że przecież nie pozwolą nam pozamarzać tylko dlatego, że prawo zabrania nam spać w tym miejscu.
I tak oto spędziliśmy swoją pierwszą noc w banku. Ludzie, którzy w nocy przychodzili wybrać pieniądze z bankomatu zdawali się być bardzo zaskoczeni naszą obecnością, ale cóż... Lepsze krzywe ludzkie spojrzenia niż zapalenie płuc, którego zapewne nabawiłabym się w namiocie ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz