piątek, 18 lipca 2014

Smaki Hiszpanii

Zrywamy się skoro świt. Kończymy pakować się w tym samym czasie kiedy na ziemię spadają pierwsze promienie słoneczne. O ile ostatnie miejsce, w którym robiliśmy namiot było beznadziejne, to to było rewelacyjne. Przypływ choćby chciał nie mógł nas dosięgnąć, było ciepło i nie padał deszcz. Podłoże było równe i pomimo komercyjnej plaży z leżakami z przodu i campingu z tyłu - byliśmy ukryci przed ludzkim wzrokiem na wydmach.

Byliśmy kilkadziesiąt kilometrów przed Alicante. Konkretnej nazwy miejscowości jednak nie znam. Trafiliśmy tutaj w nocy i żadne z nas nie zainteresowało się tym gdzie dokładnie jesteśmy. Miasteczko nie było duże, ale wyjście na drogę zajęło nam i tak sporo czasu. Mijaliśmy kolejne hotele i campingi. Otwierające się dopiero bary i restauracje. Nic interesującego. Aż wreszcie coś zdołało przykuć naszą uwagę. Wolałabym żeby nie miało to miejsca. Jednak miało - co kilka metrów w krzakach można było zauważyć szkielety zwierząt. Większość z nich stanowiły kuny, ale zdarzały się też lisy i mniejsze gryzonie. Było tego mnóstwo. Był to niezaprzeczalny dowód na to, że temperatury w Hiszpanii potrafią być zabójcze. Była mniej więcej ósma rano, a termometry przy drogach powoli dochodziły do 20 stopni. Strach było pomyśleć jaką osiągną one w południe i w jakich katuszach umierały zwierzęta, których kości zalegały na chodnikach...



Udaje nam się złapać stopa do Alicante i uprosić kierowce by wysadził nas w miejscu gdzie będziemy mogli
łapać dalej w kierunku Walencji. Plan był taki jednak aby wypuścić się bardziej w głąb mapy i tym samym odbić od wybrzeża. Mieliśmy szczęście, że kierowca nas zrozumiał i spełnił naszą prośbę.

Zanim jednak ruszyliśmy dalej postanowiliśmy wstąpić do baru na śniadanie. Owszem - w Hiszpanii w barach często obok piwa i innych alkoholi można kupić świeżą bagietkę, tortillę i inne przekąski. Za kilkadziesiąt centów kupujemy dwie pszenne bagietki i ku zdziwieniu barmanki nie wychodzimy z nimi, a rozsiadamy się przy stoliku. I w tym właśnie miejscu zdradzę Wam jeden z najpyszniejszych i najtańszych przepisów na jedzenie w Hiszpanii.

Jeśli chcecie poczuć jak smakuje Hiszpania kupcie pszenną bagietkę. Pokrójcie ją na małe kromeczki i każdą z nich polewajcie oliwą z oliwek. Posólcie do smaku. Możecie spróbować w domu, jednak polecam spożywać w połączeniu z hiszpańskim upałem. Smacznego ;)

Oliwa z oliwek zajmuje główne miejsce na stolikach w barach, tawernach czy restauracjach. Tak jak pieprz i sól albo magii w Polsce. Płaci się więc jedynie na pieczywo. I nawet jeśli wpadliśmy na to z biedy to jedliśmy w tej sposób z przyjemnością.

Gdy kończymy śniadanie idziemy na drogę. Mamy zamiar odwiedzić kilka małych miejscowości. Wtedy rozpoczynał się sezon zbioru winogron. Mieliśmy więc nadzieję, że uda nam się załapać do pracy.

Na stopa łapiemy Marokańczyka. Nie dziwota bo w tamtych rejonach ich nie brakuje. Wywozi nas on do
niewielkiego miasteczka kilka kilometrów dalej. Kiedy słyszy o naszych planach szukania pracy zamiast doradzić nam gdzie jej szukać wyciąga portfel i wciska nam 20 euro. Próbujemy mu odmawiać, ale na nic to. Uśmiecha się i odjeżdża. Kolejny kierowca, z którym mamy przyjemność jechać zdradza nam byśmy nie pytali tylko na plantacjach, ale spróbowali również w małych sklepikach i restauracjach. Czy to do sprzątania czy do mycia naczyń. W następnej miejscowości zgodnie z jego wskazówkami odwiedzamy kilka takich miejsc. Zamiast pracy jednak nazbieraliśmy jedzenia - jak ubogi w torbę. I mimo naszych próśb żeby zrobić coś w zamian nikt niczego nie chciał. Mieliśmy więc zapas żywności na kolejne dwa dni...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz