
Byliśmy kilkadziesiąt kilometrów przed Alicante. Konkretnej nazwy miejscowości jednak nie znam. Trafiliśmy tutaj w nocy i żadne z nas nie zainteresowało się tym gdzie dokładnie jesteśmy. Miasteczko nie było duże, ale wyjście na drogę zajęło nam i tak sporo czasu. Mijaliśmy kolejne hotele i campingi. Otwierające się dopiero bary i restauracje. Nic interesującego. Aż wreszcie coś zdołało przykuć naszą uwagę. Wolałabym żeby nie miało to miejsca. Jednak miało - co kilka metrów w krzakach można było zauważyć szkielety zwierząt. Większość z nich stanowiły kuny, ale zdarzały się też lisy i mniejsze gryzonie. Było tego mnóstwo. Był to niezaprzeczalny dowód na to, że temperatury w Hiszpanii potrafią być zabójcze. Była mniej więcej ósma rano, a termometry przy drogach powoli dochodziły do 20 stopni. Strach było pomyśleć jaką osiągną one w południe i w jakich katuszach umierały zwierzęta, których kości zalegały na chodnikach...
łapać dalej w kierunku Walencji. Plan był taki jednak aby wypuścić się bardziej w głąb mapy i tym samym odbić od wybrzeża. Mieliśmy szczęście, że kierowca nas zrozumiał i spełnił naszą prośbę.
Zanim jednak ruszyliśmy dalej postanowiliśmy wstąpić do baru na śniadanie. Owszem - w Hiszpanii w barach często obok piwa i innych alkoholi można kupić świeżą bagietkę, tortillę i inne przekąski. Za kilkadziesiąt centów kupujemy dwie pszenne bagietki i ku zdziwieniu barmanki nie wychodzimy z nimi, a rozsiadamy się przy stoliku. I w tym właśnie miejscu zdradzę Wam jeden z najpyszniejszych i najtańszych przepisów na jedzenie w Hiszpanii.
Jeśli chcecie poczuć jak smakuje Hiszpania kupcie pszenną bagietkę. Pokrójcie ją na małe kromeczki i każdą z nich polewajcie oliwą z oliwek. Posólcie do smaku. Możecie spróbować w domu, jednak polecam spożywać w połączeniu z hiszpańskim upałem. Smacznego ;)
Oliwa z oliwek zajmuje główne miejsce na stolikach w barach, tawernach czy restauracjach. Tak jak pieprz i sól albo magii w Polsce. Płaci się więc jedynie na pieczywo. I nawet jeśli wpadliśmy na to z biedy to jedliśmy w tej sposób z przyjemnością.
Na stopa łapiemy Marokańczyka. Nie dziwota bo w tamtych rejonach ich nie brakuje. Wywozi nas on do
niewielkiego miasteczka kilka kilometrów dalej. Kiedy słyszy o naszych planach szukania pracy zamiast doradzić nam gdzie jej szukać wyciąga portfel i wciska nam 20 euro. Próbujemy mu odmawiać, ale na nic to. Uśmiecha się i odjeżdża. Kolejny kierowca, z którym mamy przyjemność jechać zdradza nam byśmy nie pytali tylko na plantacjach, ale spróbowali również w małych sklepikach i restauracjach. Czy to do sprzątania czy do mycia naczyń. W następnej miejscowości zgodnie z jego wskazówkami odwiedzamy kilka takich miejsc. Zamiast pracy jednak nazbieraliśmy jedzenia - jak ubogi w torbę. I mimo naszych próśb żeby zrobić coś w zamian nikt niczego nie chciał. Mieliśmy więc zapas żywności na kolejne dwa dni...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz