W hotelu upływa
nam cały tydzień. Zmywamy, szorujemy, przenosimy rzeczy z miejsca na miejsce, a
w zamian mieszkamy w luksusowych warunkach. Przynajmniej dla nam były one
takie. Ani ja, ani Adaś nigdy wcześniej
nie byliśmy gośćmi hotelu „wyżej gwiazdkowego” jak ten w L’Alcudii właśnie.
Podczas tych kilku dni zostajemy również wysłani w miejsce, które Carmen
nazywała działką, a które dla nam wyglądało jak mała plantacja. Naszym zadaniem
było pozbierać dynie, ale nie one były tam najbardziej fascynujące.
Drzewa dookoła
uginały się pod ciężarem soczystych pomarańczy, niedojrzałych mandarynek i
miękkich kaki. Pomarańcze w Hiszpanii mają zupełnie inny smak. To znaczy –
jeśli zakupimy te owoce w sklepie to nie odczujemy różnicy. Może i ona jest,
ale znikoma. Natomiast gdy sami zerwiemy sobie go z drzewa... Możemy nagle
odkryć w sobie naturę poety, bo o tym smaku można pisać jedynie poematy, które
sobie daruję ;)
Mandarynki były
niedojrzałe. Przynajmniej tak mówił mąż Carmen.
W naszym pojęciu jednak wyglądały na gotowe do zbierania, więc
zaryzykowaliśmy i zerwaliśmy po jednej sztuce. I powiem jedynie tyle, że jeśli
tamte wtedy nie były dojrzałe, to bardzo chciałabym spróbować dojrzałych.
Oznaczałoby to totalną rozkosz dla podniebienia i kubków smakowych. A! I co do
spostrzeżeń – jeśli wierzyć w to, co mówił właściciel hotelu i tamte mandarynki
potrzebowały jeszcze trochę czasu, to naszym zdaniem do Polski owoce te
trafiają jeszcze zielone. Te z drzewa były słodsze niż te, które kupuję zimą w
warzywniaku.
A co do kaki. Znacie
je pewnie od tej gorzkiej strony. Zazwyczaj są drogie i twarde, a ten
specyficzny rodzaj goryczy nie wpływa na ich dobrą ocenę. Nie przepadam za tymi
owocami, Adaś też nie jest ich
zwolennikiem, ale...
Te w Hiszpanii
były zupełnie inne. Miękkie i słodkie. Wspomniana gorycz rzeczywiście w nich
była, ale była mocno stłumiona przez słodki smak. Rozpływały się wręcz w ustach
i przeciekały pomiędzy palcami. Tak bardzo mięciutkie były. Dlaczego nie znamy takich kaki w Polsce? Ich
transport jest prawie nie możliwy. Zanim dotarłyby one do jakiegokolwiek innego
kraju pozgniatałyby się na miazgę. Nic
by z nich nie zostało. Ta twardsza odmiana kaki nie stwarza tego typu
problemów. I właśnie dlatego przez całe 19 lat mojego życia byłam przekonana,
że nie lubię tych owoców. Dopiero w Hiszpanii przekonałam się, że jest inaczej
;)
Skoro już
jesteśmy przy jedzeniu to napiszę jeszcze kilka słów o dyni. Jestem całkiem
niezłą kucharką, ale z dynią pokłóciłam się wiele lat temu. Lubię jej pestki i
wiem jak ugotować z niej zupę. Nie wiem jednak jak sprawić żeby była ona
smaczna, więc zazwyczaj nie korzystam z tego warzywa. W L’Alcudii jednak
nauczyłam się jednej, bardzo prostej i bardzo smacznej rzeczy, którą Wam
polecam.
Dynię nacina
się w kilku miejscach na jej obwodzie, ale nie rozcina całkowicie. Wystarczy
5-6 centymetrowych nacięć w linii, po której rozetniemy warzywo po upieczeniu.
Właściwie na tym cała praca się kończy. Teraz wystarczy włożyć ją do piekarnika
rozgrzanego do 180 stopni na godzinę. Potem wyjmujemy ją, rozcinamy na pół i
rozkrawamy połówki w trójkąciki.
Jako co to
podawać? Jako deser. Jest słodkie, miękkie i zapewne bardzo zdrowe.
Jeśli ktoś
skusi się na to by spróbować – może podzielić się z nami wrażeniami ;)
Coraz częściej odnoszę wrażenie, że braki zdjęć są wynikiem korzystania z dużego aparatu. Jakość zdjęć nie przekłada się na ich ilość. Chyba najwyższy czas zainwestować w dodatkową, niewielką cyfrówkę...
Życzymy Ci z całego serca spełnienia marzeń ;)
OdpowiedzUsuń