czwartek, 3 lipca 2014

Niszczycielski Przypływ

Rozbijamy namiot w pobliżu wspomnianej sadzawki. Z tamtego miejsca do wyjścia na drogę i stolików, przy
których wcześniej siedzieliśmy mieliśmy do pokonania drogę nie przekraczającą 150 m. Wzięliśmy lodowaty prysznic na plaży, posiedzieliśmy chwilę obserwując opuszczające nieopodal lotnisko samoloty i w huku związanym z tym właśnie lotniskiem położyliśmy się spać.

Z uwagi na to, że namiot, który posiadaliśmy nie należał do cudów z tej dziedziny po kilku godzinach obudziły mnie krople wody, które rytmicznie uderzały o mój nos. Na zewnątrz panowała ulewa, a namiot zaczął odrobinę przeciekać. Nie było to nic tragicznego, ale nic przyjemnego również. Kolejne uderzenia wody o namiot nie pozwoliły mi już spokojnie usnąć. Zasypiałam po to by po chwili się obudzić. Właściwie to chyba można ten stan nazwać czuwaniem. Deszcz nie ustawał, a namiot coraz bardziej przeciekał. A Adaś? Spał w najlepsze. Chrapał i mamrotał coś przez sen. Wtedy chyba nawet przemarsz radzieckich wojsk nie byłby w stanie go obudzić. Wcale nie ukrywam, że zazdrościłam mu tego zdrowego snu, jednak warto też wspomnieć o tym, że gdyby nie jego brak w moim przypadku to cała sytuacja mogłaby się skończyć jeszcze mniej przyjemnie niż się skończyła...


Po kilku godzinach ulewa zmieniła się w drobny deszczyk. Wtedy też sen ogarnął mnie trochę mocniej. Nie na długo. Po chwili poczułam, że miejsca w namiocie jest dziwnie mało. Podłoga w nim zdawała się być zbyt wysoko. Nie można było się ułożyć w żaden sposób bo w każdym miejscu tworzyła się z niej wielka poduszka... wietrzna. Tak wtedy to uczucie nazwałam. Miałam wrażenie, że cały wiatr świata zgromadził się pod naszym namiotem. W pierwszej chwili zbagatelizowałam problem, ale gdy tylko odzyskałam świadomość od razu zaczęłam budzić Adasia. On nie przejął się zupełnie. Bełkotał o tym żeby dać mu święty spokój i dać spać. Byłam nieustępliwa i w końcu udało mi się go wygonić na zewnątrz.

Usłyszałam jedynie jeden wielki plusk. Adaś stał po kolana w wodzie. Nasz namiot pływał na tej wysokości i do dziś nie umiem nadziwić się temu jak nie zatonął. Do środka nie nalało się nawet zbyt wiele wody. Była czwarta  rano. Zostaliśmy bez butów. To znaczy Adaś miał na zmianę trampki, ja natomiast zostałam w sandałach. Na dworze było zimno, nasze śpiwory były wilgotne. Plecaki i wszystko inne podobnie.

Co się stało? Otóż sadzawka, obok której się rozbiliśmy była dziełem przypływu. Deszcz w nocy dołożył swoje trzy grosze i powstało z niej jezioro. Kiedy wylała wzięła w objęcia nasz namiot i stworzyła z niego łódkę. Woda w niej była przegniła więc... wszystko co mieliśmy śmierdziało niemiłosiernie.

O ile do wyjścia z plaży mieliśmy nie wiele, o tyle po powstaniu jeziorka odległość zwiększyła się dziesięciokrotnie. Rzeczy więc przenosiliśmy na ławki przy wyjściu dobrą godzinę. Rozwiesiliśmy śpiwory na barierkach i starając się nie myśleć o tym jak bardzo nam zimno czekaliśmy do świtu.

Oczywiście, że rzeczy nie wyschły. Ja za to się przeziębiłam. Zapalenie górnych dróg oddechowych to nic przyjemnego. Wtedy do akcji wkroczyła moja mama. Mimo naszych sprzeciwów kazała nam znaleźć jakiś hostel, w którym moglibyśmy się osuszyć. Zapłaciła za niego. Biorąc pod uwagę jednak to, że gdy zdejmowaliśmy z siebie w nim plecaki moja temperatura sięgała 39 stopni - jestem jej niesamowicie wdzięczna.

Zanim jednak znaleźliśmy w Maladze hostel poszliśmy się ogrzać do pierwszej galerii, którą zobaczyliśmy po drodze. Wstąpiliśmy też na kawę do kawiarni, w której królowali mężczyźni w garniturach i kobiety w sukienkach koktajlowych. A my... brudni, śmierdzący, wykończeni... chcieliśmy zapłacić kartą. Kelner najpierw poprosił o paszport w celu zweryfikowania danych na karcie. Następnie poprosił o dowód osobisty. A na końcu poprosił o podpis nie bacząc na to, że płatność przeszła wraz z wpisaniem PINu... Wyglądał na zszokowanego tym, że włóczędzy mogą płacić własną, a nie skradzioną kartą...


2 komentarze:

  1. Miałam podobną sytuację, tylko że z rzeką ;) Nasz namiot niestety utonął i obudziłam się w wodzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My do dziś nie możemy nadziwić się temu, że nasz przetrwał i służy nam do dziś.

      Usuń