czwartek, 24 lipca 2014

Obecność Anioła Stróża

Szczęście nas nie opuszcza. Kolejnego dnia łapanie stopa można by nazwać czystą przyjemnością.
Wszystkie samochody, które udaje nam się zatrzymać podwożą nas co prawda po kilka, kilkanaście kilometrów, ale cały czas poruszamy się do przodu. Rezygnujemy na chwilę z szukania pracy. Mamy pół plecaka jedzenia, sami nie jesteśmy głodni, nie brakuje nam wody więc odpuszczamy sobie w obawie, że zamiast pracy znów dostaniemy żarcie albo pieniądze. Nie chcieliśmy naciągać dobrego losu. Wspominaliśmy jedynie kierowcom o naszych nieudolnych próbach podjęcia pracy, w nadziei, że a nóż, mają oni jakiegoś znajomego, który mógłby nas przyjąć. Niestety - Ci jedynie chichotali nie dowierzając w naszego farta. Nasz Anioł Stróż jednak nie odpuszcza sobie. Podczas gdy my unikamy sytuacji, w których moglibyśmy niezamierzenie znów wyjść na darmozjadów ten zrzuca nam pod nogi 5 euro.

Serio. Szliśmy zapalić i usiedliśmy w cieniu krzaków pośrodku niczego. A Adaś znalazł 5 euro. 

Kiedy informuję swoją mamę o tym fakcie w odpowiedzi słyszę, że ten nasze szczęście robi się już nudne. Pisała ona wtedy relację z naszej podróży do lokalnej gazety i twierdziła, że to co opisuje jest wręcz niewiarygodne. Czuła wtedy zapewne coś podobnego do tego co teraz czuje ja. To znaczy, że czasami sama sobie nie wierze w ten nadmiar szczęścia. Nie zmienia to faktu, że to wszystko zdarzyło się na prawdę.

Wypalamy kilka papierosów i ruszamy dalej z mocnym postanowieniem znalezienia jakiejś większej stacji benzynowej wyposażonej w natryski dla kierowców. Na stopa łapiemy młodego chłopaka, który obiecuje wywieźć nas w miejsce, w którym to, że coś uda nam się złapać na dłuższy dystans będzie bardziej prawdopodobne. W trakcie jazdy rozmowa przechodzi na temat panującego w Hiszpanii kryzysu. Dotknięte nim są szczególnie wschodnie części kraju. Według naszego rozmówcy niezadowalający stan gospodarczy wynika z przyjęcia waluty euro. Twierdzi on, że wynagrodzenia po tej zmianie spadły, a ceny produktów znacząco poszły w górę. Ponadto ludzie, którzy pozaciągali kredyty unijne prawdopodobnie nie przewidzieli tego, że pieniądze trzeba będzie spłacić.

Sami zdążyliśmy już wcześniej zauważyć, że w miejscach nie objętych turystyczną gorączką jest o wiele biedniej niż na zachodzie kraju. Ludzie żyją dzięki temu co sami sobie wyhodują. Wspominałam już, że czasem widać coś na wzór handlu wymiennego. Ten kto ma krowy - ma mleko, ten, kto uprawia ziemię ma warzywa. Kiedy się wymienią każdy z nich będzie w posiadaniu tego czego potrzebował. W taki sposób właśnie radzą sobie oni z kryzysem.

Nasz rozmówca jednak wspomniał też o kilku innych, bardziej drastycznych rzeczach. Na przykład o tym,
że statystycznie dwieście rodzin dziennie ląduje na bruku. Przyczyną są owe nie spłacane kredyty. I rzeczywiście. Squaty są pełne po brzegi ludzi w wieku od 15 do nawet i 50 lat. Najwyraźniej właśnie ze względu na utraty domostw.

Ludzie w tamtym rejonie bywają naprawdę biedni, ale mimo to nie przestają się uśmiechać. Jest w nich tak wiele radości i optymizmu, że aż brakuje czasami słów na opisanie tego. Możliwość zachorowania na depresje jest tam wręcz niemożliwa - przynajmniej w moim pojęciu.

Kiedy pytamy o jakąś większą stację benzynową chłopak, z którym jedziemy jest totalnie zaskoczony. Zrozumiałby pewnie gdybyśmy zapytali o kierunek do Walencji, ale żeby o stacje pytać? Szybko wyjaśniamy, że chcemy znaleźć miejsce, w którym moglibyśmy się wykąpać. Proponuje nam byśmy skorzystali z jego łazienki. Ucieszyliśmy się niezmiernie, ale za wcześnie niestety. Chwilę później okazało się, że musi coś załatwić i zwyczajnie nie ma jednak czasu. Podziękowaliśmy mu za chęci i poszliśmy na wylotówkę po to by...

...zerwać sobie z drzewa kolacje!

Przy drodze rósł krzak, który uginał się pod ciężarem dojrzałych i słodziutkich granatów. Zawsze lubiłam ten
owoc, ale żaden kupiony w sklepie nie dorównywał tym, które nazbieraliśmy własnymi rękoma. Zrywamy kilka sztuk i po chwili zatrzymuję się dla nas przemiła pani, która odwozi nas na stację wyposażoną w natryski. Płacimy fortunę za wzięcie prysznica i wychwalamy pod niebiosa uczucie bycia czystym.

Potem zaczynamy rozglądać się wokół siebie. Staramy się znaleźć miejsce, które dziś posłuży nam za "hotel". W oczy rzuca nam się rondo. Jest całe zarośnięte. Wyglądem przypomina mini las. Miejsce nie należało do najbezpieczniejszych bo leżało tuż przy wjeździe na autostradę. Nie mniej wydawało się być najlepszym rozwiązaniem.

Zanim jednak poszliśmy tam postanowiliśmy wcześniej zapytać kilku kierowców czy nie jadą w podobnym naszemu kierunku. I tu nasz Anioł Stróż znów dał popis swojej obecności. Z jednym z kierowców dojechaliśmy do miejscowości L'Alcudia. Wysiadamy tuż przy wjeździe do miasta. Jest już ciemno, a my jak zwykle nie mamy planu. W zasięgu naszego wzroku widzimy hotel. Jest trzygwiazdkowy więc automatycznie nie bierzemy go pod uwagę. Coś jednak mnie tknęło aby wyjść do Adasia z propozycją by spróbować zapytać w nim o to czy nie potrzebują kogoś do sprzątania w zamian za kwaterunek. Adaś nie wierzył w powodzenie tego przedsięwzięcia, ale mimo to postanowiliśmy spróbować.

I całe szczęście. Bo Carmen - właścicielka hotelu, właśnie przejęła ten interes i była bardzo zainteresowana naszą propozycją. Dostaliśmy więc "etat" przy zmywaniu naczyń i szorowaniu podłogi. "Płaca" również była zachwycająca. Własny pokój z wielkim łóżkiem i łazienka do dyspozycji. Z resztą - sami zobaczcie ;)





4 komentarze:

  1. Bardzo podoba mi się taka zapłata. Mycie podłóg w 3 gwiazdkowym hotelu to musi być sama frajda:)

    OdpowiedzUsuń
  2. PODZIWIAM WAS I OCZYWISCIE NAJLEPSZEGO ZYCZE!!!:):)

    OdpowiedzUsuń