czwartek, 31 lipca 2014

Hiszpania - wcale nie upalna i nie gorąca

Wstajemy około 6.00. Na dworze jest jeszcze całkiem ciemno. Pakujemy śpiwory i karimaty, a następnie podejmujemy pierwszą próbę wyjścia na zewnątrz. Rzecz jasna wciąż jesteśmy w krótkich spodenkach. Nie mieliśmy nigdzie możliwości przeprania się. Ktoś z Was zapewne zasugeruje mi, że mogliśmy przebrać się w banku. Nie było tak. O ile mogliśmy spać bezustannie nagrywani przez kamery, o tyle paradować przed nimi w majtkach nie mieliśmy ochoty.

Z pierwszym krokiem postawionym poza budynek zaczęliśmy zamarzać. I to tak konkretnie. Nie wydaje mi się by temperatura wtedy przekraczała 5 stopni.
Naszym celem jest Andora. „Stopa” zaczynamy łapać jeszcze po ciemku, więc w odpowiedzi dostajemy głownie stukanie się po głowach kierowców.  Wreszcie jednak jakiś samochód zjeżdża na pobocze. Kierowca  wywozi nas na główny wylot do Sant Julià de Lòria.
Kolejne pół godziny siniejemy z zimna przy wjeździe na autostradę. Wciąż nie widać pierwszych promieni słońca, co jest dodatkowym utrudnieniem w kwestii złapania czegokolwiek.
Zatrzymuję się przesympatyczny dziadek. Mówi jedynie po hiszpańsku, ale nie przeszkadza to w niczym. Gestykuluje w taki sposób, że nawet gdyby mówił po chińsku nie było większego problemu z zrozumieniem go.


Na "dzień dobry" zostajemy zganieni za to w jakich strojach jesteśmy w taką pogodę. Potem Hiszpan opowiada o tym gdzie jedzie i w reszcie oświadcza, że wysadzi nas na rozwidleniu dróg tuż za tunelem Cadí. 

Tunel ten ma całe 5 km. Miałam tego świadomość kiedy wjeżdżaliśmy do jego wnętrza. Jednak gdy po kilku dobrych minutach szybkiej jazdy nie widać było jego końca zaczęło brakować mi tchu. Panika zaczynała przejmować nade mną kontrolę.

Przywołajcie do swojej pamięci jakąś pięciu kilometrową drogę. Już? To teraz obudujcie ją z każdej strony potężną górą, a siebie posadźcie w jej wnętrzu. Nawet jeśli wydaje Ci się, że jest inaczej, ja jestem przekonana, że przy trzecim kilometrze zaczęłoby brakować Ci oddechu.

Odległość od miejsca, w którym wysiadamy do granicy Andory nie jest większa niż trzydzieści kilometrów. Temperatura ciągle spada. Termometr przy drodze wskazuje minus trzy stopnie, a z buzi wylatują nam kłęby pary wodnej. Moje nogi zmieniły kolor na fioletowy. Postanawiamy przebrać się w toalecie na stacji benzynowej, na której wysadził nas poczciwy Hiszpan.  Nie dane jest nam jednak tego uczynić.
Nie wiadomo skąd pojawia się obok nas samochód kontroli drogowej, a jego kierowca pyta dokąd zmierzamy. Potem mówi, że wywiezie nas poza teren autostrady. Wsiadamy więc bez słowa dyskusji.

Wysiadamy w jakiejś maleńkiej wiosce, w której większość domów jest z drewna. W oddali widzimy szyld restauracji . Wygląda on niczym nasze zbawienie. Idziemy w jego kierunku z nadzieją. Chcemy się przebrać i napić gorącej herbaty z cytryną. Niestety – jak w większości domostw we wsi – w restauracji nie ma żywego ducha. Wszystko tam wyglądało niczym osada letniskowa. W całej miejscowości nie było nikogo. Hotele, bary i domy pozamykane były na cztery spusty. Żadnych samochodów, zero ludzi. Odrobinę przerażający widok.
Nagle do naszych uszu dobiega dźwięk rąbania drewna. Bez słowa zaczynamy szybkim krokiem iść w jego kierunku. Na podwórku wita nas jedenastoletnia dziewczynka. Udaje nam się zapytać ją o obecność w domu kogoś dorosłego. Po chwili ze stodoły wychodzi jej ojciec. Pytamy o to jak daleko stąd do jakiegokolwiek miasta i o kilka innych rzeczy organizacyjnych.  Mówimy o tym, że dzień wcześniej w okolicach Walencji był taki ukrop, że nie spodziewaliśmy się tak dużego spadku temperatury. Błagalnie patrzymy na faceta i pytamy czy nie pozwoliłby nam się ogrzać, choć na chwilę.

Gość nie mówi za wiele. Po prostu otwiera nam drzwi i zaprasza do środka. Naszej wdzięczności nie ma końca. Proponuje nam herbatę, której nawet nie staramy się odmówić . Jego córeczka przynosi nam koc, a my mamy w oczach łzy wzruszenia. Gdy już udaje nam się w miarę możliwości rozgrzać szybko przebieramy się w cieplejsze rzeczy. Mężczyzna mówi, że niedługo będzie jechał do miasta nieopodal, i że jeśli chcemy to nas podrzuci. Kiwamy głowami w geście oznaczającym zgodę. Jesteśmy tam przemrożeni i wykończeni zimnem, że nie wiele jesteśmy w stanie powiedzieć.

Gwoli wyjaśnienia. Bo zapewne ktoś z Was pomyśli:

 „Też mi coś. Minus trzy stopnie, a Ci opisują wszystko jakby dopadła ich rosyjska zima!”

Poprzedni dzień rozpieszczał nas czterdziestoma stopniami. Mieliśmy wrażenie, że słońce robi wszystko by nas usmażyć. Gdy kolejnego dnia temperatura spadła do minus trzech  stopni był to dla nas totalny szok termiczny! To nie była różnica kilku stopni. To było całe czterdzieści trzy stopnie w dół. Nasze organizmy nie były ani trochę przygotowane na coś takiego.

Ten mężczyzna, który nam wtedy pomógł był prawdziwym cudem. Nie był zbyt rozmowny, ale jego czyny mówiły więcej niż słowa. Naszej wdzięczności w stosunku do niego nie sposób opisać.


Kiedy dojeżdżamy do kolejnego miasteczka idziemy kupić coś na śniadanie. Chleb z dżemem pomarańczowym początkowo wydawał się świetnym pomysłem, ale w chwilę później ów dżem okazał się najgorszym jaki w życiu jedliśmy. Tylko właściwie co z tego? I tak musieliśmy go zjeść, wszak pieniądze nie rosną na drzewie.  

Siedzimy na karimatach i rozglądamy się wokół siebie. Ludzie w kurtkach, dookoła góry. Konie na wybiegu i prawdziwy przymrozek. Tak – to nadal Hiszpania. Drewniane chatki i zero słońca. Kiedy patrzyliśmy na to wszystko ubrani w polary i długie spodnie – nawet zaczęliśmy dostrzegać piękno takiej właśnie Hiszpanii – wcale nie upalnej i nie gorącej. 

6 komentarzy:

  1. jejku moje marzenia tam pojechać <3

    http://xccdv.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Piotr Gołacki2 sierpnia 2014 05:35

    czemu dżem najgorszy, myślałem, że coś więcej będzie o tym w następnej notce a tu nic...

    OdpowiedzUsuń
  3. haha, tak jest, też podczas jakiegoś tripa spróbowałam dżemu pomarańczowego... niiiiiiiiiigdy więcej :) i też nie mam pojęcia dlaczego.. może robi się go ze skórki, a nie z miąższu? ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Katalonia to nie Hiszpania...Hiszpania goraca i prawdziwa to poludnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak. Właściwie tak. Choć patrząc na podział polityczny Katalonia to wciąż Hiszpania, chociaż cyklicznie próbuje się od niej odłączyć ;)

      Usuń